Książki o Australii – Julia Raczko vs Bill Bryson

Niedawno byłam w Australii, a mam tak, że podróżując po danym kraju, lubię o nim poczytać, towarzyszył mi więc Bill Bryson i jego „Śniadanie z kangurami” (raczej kiepskie tłumaczenie oryginalnego tytułu „Down Under”). Niedługo po powrocie natomiast dostałam do recenzji nową książkę Julki z bloga Where is Juli + Sam zatytułowaną „Julia jest w Australii”. I podwójną recenzją tych dwóch pozycji chciałabym otworzyć nowy – recenzyjny – dział na blogasku.  

„Śniadanie z kangurami. Australijskie przygody” – Bill Bryson

sniadanie-z-kangurami-b-iext35260833Bill Bryson jest dziarskim amerykańskim dziennikarzem w mocno średnim wieku o wyglądzie rubasznego wujka i w sumie podobnym poczuciu humoru, choć nie można mu też odmówić bystrości umysłu. Pisze książki podróżnicze w baaardzo anglo-amerykańskim stylu, do złudzenia przypominającym Jeremiego Clarksona.

Już początek książki lekko mnie rozbraja, gdy autor z uroczą beztroską dziwi się, że podróżując do Australii tracimy dzień z życia (zmiana czasu) i że w ogóle tak daleko od USA może być jakaś cywilizacja. Tzn. ja wiem, że dla amerykańskiego czytelnika to może być zaskakujące i rozumiem, że to takie „żartobliwe zdziwienie”, ale come on!

Potem jest lepiej, podróż Brysona po Australii jest bowiem długa i urozmaicona i pomijając jego różne mniej lub bardziej zabawne perypetie, książka naszpikowana jest informacjami o Land Down Under podanymi w bardzo lekkostrawnym stylu. Wskazówki praktyczne lekko straciły już na świeżości – książka ma bowiem 16 lat! Ale pod względem atmosfery chyba jednak niewiele się zmieniło w Australii przez ten czas, bo z większości miejsc, które i ja odwiedziłam, mam baaardzo podobne wrażenia, co Bryson.

Im dalej w las, tym bardziej się przekonuję do autora i jego przaśnego stylu. Pod tą clarksonowatością kryje się naprawdę wartościowa i ciekawa treść – m.in wielki plus za poruszenie tematu Aborygenów i piękne opisanie Uluru. Wiedza autora, poparta solidnym researchem budzi szacunek. Najbardziej zaskakuje chyba to, że nawet jeśli Bryson moco ubarwia swoje własne australijskie przygody, to warstwa faktograficzna, choćby najbardziej absurdalna… jest prawdziwa. Ten człowiek ma najwyraźniej jakiś talent do wynajdywania nieprawdopodobnych ciekawostek. Tak,to jest idealna lektura do wrzucenia do walizki, jeśli wybieracie się na Piąty Kontynent.

„Julia jest w Australii”- Julia Raczko

Ostatnie parę lat z życia Julii to klajulia-jest-w-australii-blogsyczna historia z serii: rzuć wszystko i podróżuj! Ona rzuciła pracę w korporacji i wyruszyła w podróż dookoła świata, z której nigdy nie wróciła, bo się zakochała i została w Australii na dobre. Jest autorką najpopularniejszego chyba polskiego bloga poświęconego antypodom, naszpikowanego informacjami praktycznymi, z których sama korzystałam, planując australijską wycieczkę.

Ogromną zaletą książki jest fakt, że Julki po prostu nie da się nie lubić. Sprawia bardzo pozytywne, ale i autentyczne wrażenie, a o swoich przeżyciach opowiada w sposób, z którym łatwo zidentyfikuje się każdy, kto próbował szczęścia na emigracji. I nie tylko.

Książka może wydawać się nieco chaotyczna, w sumie napisana jest trochę wlaśnie w stylu blogowym. Info praktyczne przeplatają się z osobistym pamiętnikiem i wspomnieniami emigracyjnymi, australijska love story z opisami miejsc i road tripów. Dzięki temu czytelnik nie zdoła zmęczyć się żadną z części, ale też może nieco się pogubić w tych opowieściach. No i umówmy się – to jest bardzo babska książka. Obawiam się, że faceta elementy pamiętnikarskie mogą jednak znudzić. Natomiast fragmenty czysto poradnicze przydadzą się każdemu podróżnikowi i znajdzie tam mnóstwo inspiracji, bo Julia opisuje zarówno turystyczne oczywistości, jak i miejsca mniej znane i pomijane. Sama znalazłam co najmniej kilkanaście powodów, by do Australii wrócić.

Mnie jednak szczególnie zainteresowały dwa tematy, świetnie przez autorkę opisywane. Po pierwsze, ciekawie zarysowany obraz środowiska polonijnego w Australii – bez idealizowania, ale i bez powielania negatywnych stereotypów. Po drugie, opisy ciemniejszych kart w historii kraju – znów mam na myśli głównie Aborygenów, których ignorowanie w dyskursie publicznym jest naprawdę niesprawiedliwe. Plus dla Julki, że mimo luźnej konwencji, nie uciekła od tych trudnych spraw.

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do dwujęzyczności. Autorka nader często wrzuca frazy w języku angielskim, zwłaszcza w dialogach – i nie dotyczy to tylko cytowania australijskiego slangu, gdzie taki zabieg mógłby być uzasadniony. Nie to, że nie rozumiem po angielsku, ale moim zdaniem styl książki staje się przez to bardziej kolokwialny, a nawet ciut pretensjonalny. Oczywiście to kwestia gustów, o których się ponoć nie dyskutuje (co za bzdura! To o czym niby mamy dyskutować, o faktach?!).

Generalnie książka jest lekka, czyta się błyskawicznie i cóż – chyba fajnie uzupełnia lekturę Brysona. Mamy tu bowiem dla odmiany współczesną Australię, do tego opisaną z kobiecego i bardziej swojskiego – bo polskiego – punktu widzenia. W tytule tekstu wrzuciłam mocne „versus”, żeby podkręcić atmosferę, ale tu nie ma żadnej konkurencji 🙂 Obydwie książki zasługują na miejsce w Waszej walizce czy też na półce.

2 uwagi do wpisu “Książki o Australii – Julia Raczko vs Bill Bryson

Leave a Reply